Facet chyba nie w nastroju.
Poczekamy na drug▒ walkΩ i tym razem dam z siebie wszystko.
Widzia│em jeszcze kilku ,,mniszk≤w", ale nie byli rozmowni. Nagle
us│ysza│em d╝wiΩk, podobny do bΩbna, czy raczej dzwonu. W ka┐dym
razie by│em w g│≤wnym holu (je╢li t▒ norΩ mo┐na nazwaµ holem),
wkr≤tce widzia│em oko│o dziesiΩciu os≤b kieruj▒cych siΩ do jakby
teleportera. Wchodzi│y i znika│y. Nagle odwr≤ci│em siΩ i
zobaczy│em mojego znajomego mnicha. Ju┐ chcia│em co╢ powiedzieµ,
ale on tylko powiedzia│:,,Id╝, chyba, ┐e chcesz przegraµ nastΩpn▒
walkΩ." Z zapa│em skierowa│em siΩ w stronΩ okr▒g│ego,
przejrzystego teleportera. Kiedy wlaz│em, znalaz│em siΩ w zupe│nie
innym ╢wiecie, lecz r≤wnie mrocznym i ciemnym jak nora. Oczywi╢cie
w rΩce trzyma│em karabin maszynowy, kt≤ry nie nale┐a│ do lepszego
arsena│u.
Nie marudz▒c ruszy│em, w│a╢ciwie sam nie wiem gdzie. I znowu na
powitanie wysz│o to chropowate oko! Chyba go╢µ siΩ na mnie uwzi▒│.
Z moich ust wydoby│y siΩ przer≤┐ne przekle±stwa, a mojej spluwy
lawina pocisk≤w. Tym razem ryk potworka nie wzbudzi│ ┐adnych obaw.
Pru│em w ╢rodek ╝renicy. To by by│o na tyle, jedna ofiara, idziemy
dalej. Wbieg│em do ╢rodka budowli, a tam spotka│em tego gostka nie
w nastroju. Z rado╢ci▒ chcia│em ,,wymodelowaµ'' mu twarz. Niestety
t▒ przyjemno╢µ odebra│ mi kto╢ inny, bo zanim wycelowa│em w gostka,
rakieta roznios│a go miΩcho. Spojrza│em wy┐ej, gdzie znajdowa│o
siΩ du┐o platform, a na jednej z nich Anarki! ZwyciΩzca ostatniej
walki, go╢µ na desce. Kimkolwiek by by│, chcia│em wypr≤bowaµ na
nim mojego nowego shotguna. Przy okazji za│awi│em innych
natarczywych oponent≤w. Amatorzy! Ja by│em przyzwyczajony do walki
z du┐▒ ilo╢ci▒ wroga, a te │otry? By│em ju┐ blisko Anarkiego,
kiedy on spojrza│ siΩ na mnie i zacz▒│ strzelaµ tymi rakietkami.
By│ za blisko mojego shotguna, podczas moich unik≤w, on dostawa│
coraz potΩ┐niejsze salwy. W ko±cu pad│. Zosta│ moj▒ pi▒t▒ ofiar▒ w
tej walce. Po polu walki biega│o to oczko, czyli wszyscy tu s▒
nie╢miertelni. Teraz siΩ zabawiΩ! Po zabiciu Anarkiego,
odziedziczy│em rakietnicΩ. DziΩki niej zabi│em jeszcze raz oczko i
kilku innych. Moj▒ rado╢µ przerwa│ ╢miech kogo╢ zza moich plec≤w.
By│o za p≤╝no, ten kto╢ wystrzeli│ z shotguna, z takiej
odleg│o╢ci, ┐e nie mia│em szans na prze┐ycie. Nim powr≤ci│em do
walki spostrzeg│em, ┐e to Anarki! Zemsty mu siΩ zachcia│o! Po
powrocie na ring ukatrupi│em jeszcze kilku gostk≤w, ale moje
nastΩpne spotkanie z Anarkim nie by│o udane. Ledwie go znalaz│em,
chcia│em go zawo│aµ i wyzwaµ na pojedynek. G│upi by│ to pomys│,
poczΩstowa│ mnie pociskiem ze swojej pukawki. Teraz stara│em si go
unikaµ, a ,,bawiµ siΩ'' tylko z pozosta│ymi. Krew sika│a a┐ mi│o!
Przy okazji dorwa│em tego nerwowego faceta i nie by│em mi│o╢ciwy
dla niego.
Nie wiem ile ta bitwa siΩ toczy│a, ale zd▒┐y│em zauwa┐yµ, ┐e tu
nie ma lito╢ci. Widzia│em kilka razy konaj▒cych, lecz wci▒┐ ┐ywych
uczestnik≤w, kt≤rzy z b≤lu pope│niali samob≤jstwa, aby ponownie
wr≤ciµ zdrowym do walki. Ci kt≤rzy wczo│gali siΩ w ciemny k▒t, aby
odpocz▒µ byli eliminowani przez bezlitosnych uczestnik≤w. Je╢li
chodzi o mnie to gin▒│em szybko i bezbole╢nie. Wkr≤tce przekona│em
siΩ jakie to szczΩ╢cie, bo znalaz│em siΩ w trudnej sytuacji.
P≤│┐ywy wczo│ga│em siΩ gdzie╢ i chcia│em odpocz▒µ. Nie minΩ│a
minuta, a celny strza│ kogo╢, pozbawi│ mnie tych cierpie±. Przed
tym strza│em czu│em jak m≤j organizm wyka±cza siΩ. B≤l tak
potworny przedstawi│ mi prawdziwe oblicze tego piek│a!
W ko±cu walka sko±czy│a siΩ, ale tym razem nie sko±czy│em jej jako
przedostatni, lecz jako trzeci. Na drugim miejscu znalaz│ siΩ
skurwiel Anarki. Na pierwszym, o dziwo, kobieta. By│a to │adna,
smuk│a kobieta, ale wyraz twarzy oznajmia│, ┐e nie jest mi│ym
kotkiem jakie spotyka│em za ┐ycia w barach. Na sam koniec
znalaz│em kapturnika, a raczej on mnie znalaz│. Pochwali│ mnie,
poklepa│ po ramieniu swoj▒ ochydn▒ │ap▒ i powiedzia│ tylko:,,Oby
tak dalej". Min▒│ kolejny dzie±, lecz nie ostatni w tym piekle... |